W ogóle już w pierwszej ciąży zdzwiwiło mnie jak wiele jest historii o owocach sezonowych, których - zdaniem wielu - najlepiej nie jeść.
Owoce samo zło?
Przyznaję, że kiedy byłam w pierwszej ciąży - zwłaszcza po drace z czereśniami, które miałyby według pielęgniarki wywołać przedwczesny poród - nie jadłam żadnych owoców.
Koleżanki i media skutecznie przekonały mnie, że truskawki to sama chemia i alergeny. Poziomki i jagody sprawią, że na pewno dostanę bąblowicy. A czereśnie... tak jak juz pisałam - sprawią, że poronię. Szczerze mówiąc, do dziś nie wiem, czy to jakieś ludowe wierzenia, czy wiedza oparta na naukowych dowodach.
Kiedy zapytałam lekarki o te czereśnie i ich wpływ na poronienie, powiedziała, że pierwsze słyszy... Dlatego postanowiłam, że nie dam się zwariować przez opinie innych. Choćby nie wiem jaki robili o to dym.
Nie dajmy się zwariować
Kiedy zaszłam w drugą ciążę, wiedziałam jedno: nie dam się zastraszyć. Nie będzie znowu tak, że będę się zastanawiała, czy wolno mi zjeść truskawkę, czy malinę. Albo czy na pewno skutecznie wypłukałam wszystkie chemikalia, myjąc owoce w roztworach wody z sodą i innymi specyfikami.
W sezonie na owoce, które lubi tak wiele z nas, proszę, by - jeśli jesteś przyszłą mamą - nie dała sobie wmówić, że świat pełen jest zagrożeń czyhających na ciebie i twoje dziecko.
Ja w pierwszej ciąży nie jadłam owoców, ale koleżanka - jako młoda mama codziennie szorowała podłogę domestosem, bo tak się bała zarazków.
Pod tym względem nasze mamy miały lepiej - w ciąży nie były aż straszone, takimi zwykłymi rzeczami jak owoc umyty pod bieżącą wodą...
Magda
