Spis treści
- USG ciąży wykazało płeć dziecka
- Hospitalizacja pod koniec piątego miesiąca ciąży
- Poród rodzinny
- Stresujące pierwsze dni po porodzie
Test ciążowy zrobiłam w pracy, w toalecie. Kiedy spojrzałam na pasek i zobaczyłam te dwie kolorowe kreseczki, nogi się pode mną ugięły – wspomina 28-letnia Marta. – Zadzwoniłam do Jaśka. Przyjechał natychmiast i zabrał mnie z biura, bo o niczym innym nie mogłam myśleć. Serce waliło mi jak oszalałe. Szok trwał jakieś pół godziny. Potem czuliśmy już tylko wielką radość. Tego samego dnia pojechałam do mamy, podzielić się z nią naszą radością. Jasiek poczekał z nowiną do niedzielnego rodzinnego obiadu. Wtedy bez słowa postawił na stole niemowlęce buciki – pierwszą rzecz, którą kupiliśmy dla Stasia – i czekał na reakcję. Jego rodzice przez dłuższą chwilę nie mogli uwierzyć, że zostaną dziadkami.
USG ciąży wykazało płeć dziecka
Dwumiesięczny Staś z powagą rozgląda się dookoła. Marta i Jasiek pochylają się nad nim zachwyceni. – Nasz mały bączek. Nie możemy się na niego napatrzeć… taki jest śliczny, najpiękniejszy na świecie – mówi z czułością Marta. – Ani przez moment nie mieliśmy wątpliwości, że chcemy go mieć. Ale na początku wydawało mi się, że to będzie dziewczynka. Mówiliśmy o naszym maleństwie Zuzia. Tak do tego przywykłam, że kiedy mój lekarz zauważył na monitorze siusiaka i stwierdził, że to chłopiec, poczułam się trochę dziwnie. Jasiek, który chodził ze mną na każdą wizytę, dostał ataku śmiechu. I tak Zuzia zamieniła się w Stasia. Co prawda przed samym porodem Jasiek wpadł na szalony pomysł, żeby dziecku dać na imię Kuba, ale szybko zrezygnował. „Kuba” – to brzmiało tak, jakbyśmy mówili o jakimś obcym dziecku, a przecież to był nasz Staś!
Hospitalizacja pod koniec piątego miesiąca ciąży
Nie miałam nadzwyczajnych apetytów. No… może poza lodami w środku zimy – mieliśmy ich całą lodówkę. Jeszcze zanim dowiedziałam się, że jestem w ciąży, odstawiłam papierosy, bo instynktownie mnie od nich odrzucało. Poza tym czułam się dobrze i bardzo lubiłam siebie w ciąży. Dumna ze swojego brzuszka, chętnie prezentowałam go światu. Nie nosiłam luźnych, workowatych ubrań, tylko takie, które podkreślały ciążę. Tyle tylko, że… mało miałam okazji do wyjścia z domu, bo od piątego miesiąca musiałam leżeć. Staś pchał się na świat. Spędziłam dwa tygodnie w szpitalu pod kroplówką. Strasznie baliśmy się o dziecko. Dlatego później, kiedy sytuacja została opanowana, posłusznie leżałam w domu już do końca ciąży. Dni dłużyły się okropnie. Czytałam książki, szperałam w internecie, słuchałam Mozarta – dla Stasia… Z nudów zaczęłam nawet dziergać na drutach. Zrobiłam chyba z pięć szalików, które później Jasiek nosił. Kiedy mama to zobaczyła, nie mogła uwierzyć: „Moje dziecko robi na drutach!” – opowiadała wszystkim jak największą sensację. Sama się dziwię, jednak wtedy po prostu nie wiedziałam, co ze sobą robić. Nie mogłam się doczekać porodu. Wszystko mnie bolało. Psychicznie też czułam się kiepsko, płakałam bez powodu. Na szczęście, Jasiek bardzo mnie wspierał. Odkreślałam w kalendarzu każdy tydzień. I sprawdzałam w książce, czy Staś już byłby bezpieczny, gdyby się urodził przedwcześnie. Odetchnęłam, kiedy minął 35. tydzień. Dopiero wtedy zaczęłam myśleć o porodzie i przygotowywać się do niego.
Poród rodzinny
Jasiek bardzo się mną opiekował przez całą ciążę, a mimo to na początku nie byłam pewna, czy chcę, żeby rodził razem ze mną. Próbowałam go nawet zniechęcić opowieściami o tym, jakie to straszne. Wymyśliłam sobie, że powinna być przy mnie mama i przyjaciółka, która zajmuje się medycyną naturalną i bioenergoterapią. Ale kiedy termin porodu się zbliżał, wszystko się odmieniło. Pomyślałam: „Mama? Co za pomysł! Rozkleję się jak mała dziewczynka, córeczka mamusi, zamiast walczyć jak dorosła kobieta”. I rodziłam razem z Jaśkiem. Gdyby nie on, to chyba bym nie dała rady… W nocy 19 lutego odeszły mi wody. Około pierwszej zjawiliśmy się w szpitalu. Zbadali mnie, Jaśka ubrali w zielony fartuch i zaprowadzili nas do pokoju rodzinnego. Niestety, mimo sztucznie wywołanych skurczów, długo nie było rozwarcia. Wreszcie położna dała hasło: „Rodzimy!”. Zaczęłam przeć, ale Staś nie mógł się wydostać. Spadało mu tętno, położna kładła mnie pod tlen, tętno wracało i tak kilka razy… W końcu zebrało się przy mnie z 10 osób. Zaczynało się robić niebezpiecznie. Wyprosili Jaśka z pokoju i wyciągnęli Stasia próżniociągiem – po 12 godzinach od odejścia wód. Okazało się, że pępowina była za krótka i dlatego nie mogłam go urodzić. W pierwszej minucie nasz bączek dostał tylko 7 punktów w skali Apgar, ale już dwie minuty później – 10 punktów. Był trochę niedotleniony; na szczęście, wszystkie badania wypadły pomyślnie.
Stresujące pierwsze dni po porodzie
W pierwszych tygodniach panował chaos. Wszystko robiliśmy po omacku. Z karmieniem nie było problemu – mleko pojawiło się, kiedy pierwszy raz przystawiłam Stasia do piersi. Tyle, że w szpitalu kazali mi go karmić co dwie godziny. Żyliśmy więc od budzika do budzika, zestresowani i zmęczeni. Dopiero mój lekarz powiedział, żebym karmiła na żądanie, ale nie częściej niż co trzy godziny. Taki rytm bardzo odpowiada Stasiowi. I nam też. Bardzo pomogła nam też książka Tracy Hogg „Język niemowląt”. Po jej przeczytaniu złapaliśmy się z Jaśkiem za głowy. Okazało się, że popełnialiśmy masę błędów. Kołysaliśmy Stasia nieustannie, nosiliśmy ciągle na rękach. Nie należy tak robić, podobnie jak nie trzeba co chwila przystawiać dziecka do piersi. Ta książka dała nam kilka prostych wskazówek, na przykład jak ustalić plan dnia. Trzeba obserwować dziecko, nawet notować jego zachowania – pory snu, czuwania itd. Dzięki temu teraz zawsze wiemy, czy Staś płacze, bo jest głodny, czy z innego powodu. Staś jest spokojny, zasypia we własnym łóżeczku. Rzadko płacze. A gdy już naprawdę nie wiadomo, jak go uspokoić, wtedy… włączamy suszarkę do włosów. Jej szum działa usypiająco. To sposób amerykańskiego pediatry i naprawdę działa!
miesięcznik "M jak mama"