Z powodu rosyjskich ostrzałów na Ukrainie na całym terytorium tego kraju zaczyna brakować prądu. Problemy z dostawami mają nie tylko gospodarstwa domowe, ale także budynki użyteczności publicznej. Wojna nie oszczędza nawet szpitali, gdzie codziennie trwa walka o życie i zdrowie pacjentów. Mimo bardzo trudnej sytuacji placówki medyczne starają się wykonywać najpilniejsze zabiegi ratujące życie.
Do dramatycznej sytuacji doszło ostatnio w kijowskim Instytucie Serca podczas operacji serca małego pacjenta. W trakcie zabiegu zabrakło prądu. Mimo to kardiochirurdzy kontynuowali zabieg przy wsparciu szpitalnego generatora prądu. Aby oszczędzić energię, wyłączyli lampy i pracowali przy zapalonych latarkach. Operacje serca to skomplikowane zabiegi, które potrafią trwać wiele godzin. W trakcie operacji prąd zasila całą aparaturę, która podtrzymuje czynności życiowe pacjenta m.in. respirator oraz sztuczne płuco-serce. Praca bez pądu jest więc niemożliwa.
Przeczytaj także: Oddział niemowlęcy pęka w szwach. Lekarze błagają: "Szczepcie dzieci, żeby to przerwać"
„Kontynuujemy pracę mimo wszystko"
Całą sytuację skomentował Instytut Serca na swoim facebookowym profilu. W zamieszczonym poście możemy przeczytać:
Dziś staliśmy się świadkami kolejnego "ruskiego miru" w praktyce: to rakietowy ostrzał, który zabrał ludzkie życia i pozbawił prądu i wody miast i całych obwodów. A co na to my? Kontynuujemy pracę mimo wszystko".
W trakcie rosyjskiego ostrzału w Instytucie Serca przebywało 190 pacjentów i 300 pracowników. Dyrektor placówki Borys Todurow powiedział, że mimo braku prądu, wody i ogrzewania przeprowadzane były pilne operacje i nie stracono żadnego pacjenta. Podziękował także wszystkim swoim pracownikom za dobrze skoordynowaną i bezinteresowną pracę.
Przeczytaj: Są nowe informacje ws. 10-miesięcznej dziewczynki poparzonej kawą. Przeszła trudną operację