Zacznę od tego, że rozmowy w komunikacji miejskiej nie są czymś, za czym przepadam. Chodzi mi głównie o te prowadzone przez telefon, ale i te z towarzyszem podróży bywają nie na miejscu. Inni chcąc nie chcąc wszystko słyszą. Nie jest łatwo wyłączyć się i nie podsłuchiwać. A poruszane tematy bywają bardzo różne, słuchałam już i o różnych (raczej obrzydliwych) dolegliwościach, i o miłosnych podbojach.
Komentarze pełne jadu. I już nie ma ochoty na „pomaganie”
Ostatnio jedna z pasażerek podczas rozmowy telefonicznej punktowała zachowanie (jak wywnioskowałam) ojca, który zajmował się dzieckiem. Elektryczne pojazdy mają to do siebie, że jest w nich dość cicho, a rozmowy słychać wyraźnie. Ta - chociaż nie było w niej podniesionego głosu, wyzwisk czy innych „nieprzyjemnych” rzeczy - nie była miła. Pani dokładnie sprawdziła, czy wszystkie zadania zostały wykonane (i w jaki sposób), wymieniła, co zostało zrobione niewłaściwie, jak powinno wyglądać. Skrytykowała za niesubordynację (chyba poszło o wyjście na plac zabaw, które odbyło się w kolejności innej od tej zaplanowanej), a udzielane przez nią komentarze pełne były ironii i... jadu. Źle czułam się od samego słuchania, gdybym była pod drugiej stronie słuchawki, chyba bym się rozłączyła. I nie chciała już nic robić.

Ciągła krytyka w końcu się zemści
Wiadomo, jeśli spędzamy z dzieckiem całe dnie, mamy ustalone schematy, stały rozkład dnia. Dobrze wiemy, kiedy jest pora na jedzenie, kiedy na drzemkę, a kiedy na spacer. Jednak odstępstwa nie oznaczają, że dzieje się coś złego. A i my same często modyfikujemy nasze plany, dostosowując je do pogody, potrzeb małego człowieka czy naszych, gdy np. musimy coś załatwić. To po pierwsze. Po drugie - pamiętaj o zaufaniu. To ojciec twojego dziecka, wie co robić. Może robi to inaczej, ale to nie oznacza, że jego metoda jest gorsza. A jeśli wciąż będziesz go upominać, poprawiać, w końcu mu się odechce. I nic dziwnego. Po co ma się angażować, skoro i tak zostanie skrytykowany? Równie dobrze może dostać „burę” za to, że tego nie robi.
Narzekamy, że jesteśmy ze wszystkim same, a gdy przychodzi „pomoc” to jej nie doceniamy. Poprawiamy, dopowiadamy, a w końcu i tak robimy same, uznając, że zrobimy to najlepiej. Na pewno?
Narzekamy, gdy to my zawsze musimy być na posterunku. To my musimy pamiętać, na co dziecko ostatnio chorowało i na co jest uczulone, my jesteśmy odpowiedzialne za przygotowanie materiałów na zajęcia plastyczne. To do nas skierowane są pytania (i wyrzuty), chociaż ojciec stoi obok. Ale nie prostujemy tego, nie wyjaśniamy, że równie dobrze on może na nie odpowiedzieć, nie zachęcamy go do tego. Ba!, nie pozwalamy mu na to. A później narzekamy, że znów zostałyśmy ze wszystkim same.
Żeby nie było, też nie jestem święta. Wiele rzeczy robię sama, bo tak jest szybciej. Lepiej. Chociaż dobrze wiem, że w gruncie rzeczy wcale tak nie jest.
Zobacz także: Memy o rodzicielstwie. Zrozumie je każdy, kto ma dzieci