We wtorek w mediolańskich sądzie ruszył proces w sprawie przeciwko 37-letniej Włoszce Alessii Pifferi oskarżonej o umyślne zabójstwo swojej 18-miesięcznej córki Diany.
Zostawiła maleńką córeczkę i pojechała do kochanka
14 lipca 2022 wieczorem Alessia Pifferi, matka samotnie wychowująca półtoraroczną córeczkę, pakuje walizki i wyjeżdża do świeżo poznanego w internecie kochanka – do miejscowości oddalonej 50 kilometrów od jej miejsca zamieszkania, zostawiając swoje dziecko zupełnie samo. Przed wyjazdem karmi dziewczynkę, przewija ją oraz podaje środki uspakajające. Przy łóżeczku zaś zostawia dwie butelki z mlekiem i dwie butelki z wodą.
Na dworze cały czas panuje upał, więc w nieklimatyzowanym pokoju, w którym zostaje 1,5-roczna Diana, panuje temperatura ok. 30 st. C. Napotkanej po drodze sąsiadce kobieta mówi, że wyjeżdża, ale do córki wynajęła opiekunkę.
Wraca dopiero 20 lipca, niestety jej córeczka już wtedy nie żyje. Kobieta wzywa na pomoc sąsiadkę. Gdy ta widzi nieżywe dziecko, dzwoni po sanitariuszy. Ci stwierdzają, że dziewczynka nie żyje od co najmniej 25 godzin. Natychmiast wzywają policję. 37-latka zostaje aresztowana.
"Myślałam, że mleka wystarczy"
- Proszę, żebyście mnie nie karali. Myślałam, że mleka jej wystarczy – powiedziała we wtorek w sądzie oskarżona Włoszka. Dodała także, że nie był to pierwszy raz, kiedy jej mała córeczka została w domu bez opieki. Przyznała jednak, że robiła to bardzo rzadko i następnego dnia już wracała. Uważa się przy tym za dobrą matkę. 37-latka nie przyznaje się do zabójstwa córki i uważa, że jest bez winy. W sądzie wyznała, że to znajomy, do którego pojechała, namawiał ją na pozostawienie dziecka samego w domu.
W sądzie Włoszka opisała, jak wyglądała sytuacja w domu po jej powrocie i co w tym momencie zrobiła. - Zrobiłam jej masaż serca, podniosłam ją i poklepałam kilka razy po plecach. Próbowałam zwilżyć jej małe rączki, stopy i główkę, żeby zobaczyć, czy wyzdrowieje. Położyłam ją z powrotem do łóżeczka i spryskałam jej usta wodą - powiedziała Piffer. Jak przyznaje czuła, że z dzieckiem stało się coś złego, bo miało inny kolor skóry. Gdy wpadła w panikę, zadzwoniła do sąsiadki.
Co ciekawe w czasie, gdy dziewczynka była sama w domu, kobieta kilka razy przyjeżdżała do Mediolanu do pracy wraz ze swoim partnerem, ale ani razu nie zajrzała do córki. W sądzie wyznała, że bała się mężczyzny, który miewał zachowania agresywne.
Sekcja zwłok potwierdziła tezę, że Diana zmarła z wycieńczenia i pragnienia. Jej matka jednak liczy na przychylność sądu. Obrońca kobiety wskazał, że Pffier jest poważnie zaburzoną osobą, która myśli jak 7-latka.