Szkolne wywiadówki często dzielą się na te obowiązkowe zebrania z rodzicami, podczas których omawiane są istotne kwestie oraz na dni otwarte, podczas których nauczyciele są do dyspozycji rodziców, ale niekoniecznie trzeba pojawiać się w szkole. Nasza czytelniczka stosuje się do tej zasady - gdy nie jest to wymagane, nie chodzi na wywiadówki, ale gdy wie, że obecność jest obowiązkowa, to nie lekceważy komunikatu. Jak się okazuje, nie zawsze obecność w klasie jest czymś naprawdę koniecznym.
Oddaję głos pani Ilonie.
„Wszystko brzmiało bardzo poważnie”
Przyznam, że mi się ulało, może to będzie forma wygadania się. Mieliśmy w szkołach (bo moi synowie chodzą do różnych placówek) zebrania, te z tych ważnych wywiadówek, na których trzeba się pojawić. Jeszcze w e-dzienniku było wyraźnie podkreślone, że obecność obowiązkowa. Przyznam, że do dni otwartych podchodzimy na luzie, nie rzucam wszystkiego, aby spotkać się z nauczycielem. Mam poczucie, że o wszystkim wiem na bieżąco, wszystkie potrzebne informacje mam albo w mediach społecznościowych, albo na stronie internetowej szkoły. A jak potrzebuje czegoś od nauczyciela (czy on czegoś ode mnie) możemy szybko się skontaktować - pod tym względem dziennik elektroniczny to naprawdę wygodne rozwiązanie.
Polecany artykuł:
Tym razem wszystko brzmiało poważnie, zbliża się koniec roku szkolnego, wystawianie ocen i te sprawy. Może trzeba coś ważnego omówić, spotkać się ze wszystkimi rodzicami, podpisać jakieś kwity, coś poustalać, rozwiać wątpliwości... Chyba po coś ta „obecność obowiązkowa” jest potrzebna. Udało nam się skończyć szybciej pracę (oczywiście chyba jest z góry założone, że wszyscy pracują do 15, góra do 16 i bez problemu dotrą na wywiadówkę), podzielić placówkami i lecieć z wywalonym językiem (bo jeszcze „coś”, bo przecież akurat jak musisz wyjść to jesteś wszystkim potrzebna, bo akurat tego dnia na mieście są największe korki). Jesteś na miejscu, omiatasz wzrokiem inne umęczone osoby, które rzuciły wszystko, aby spełnić swój rodzicielski obowiązek. I... okazuje się, że jesteś głupkiem, który robił to niepotrzebnie.

„Na siłę wyciągaliśmy wątki”
Obowiązkowa wywiadówka okazuje się luźną pogadanką właściwie o niczym, a wszystkie ważne sprawy można było ująć w trzech zdaniach i przesłać w wiadomości w dzienniku elektronicznym czy przekazać trójce klasowej, aby przekazała innym na grupce, zebrała opinie itp. Spotkanie nie było konieczne, jak już to mogliśmy spotkać się na jakiejś platformie, aby się zobaczyć i na żywo ustalić pewne sprawy. Ale to były minuty, sądzę, że spokojnie dałoby się to załatwić w jakiejkolwiek formie, która nie wymagałaby osobistego stawienia się w szkole.
Naprawdę, siedzieliśmy i na siłę wyciągaliśmy wątki, które można by było poruszyć, skoro już się spotkaliśmy. Ci, którzy nie mieli konkretnej sprawy do załatwienia (a ci, którzy mieli, jak się domyślam, pewnie i tak przyszliby do szkoły - w końcu mieli jakiś cel), zjawili się bez sensu. Nie jestem nauczycielem, nie wiem, czy jest jakiś przykaz, że koniecznie trzeba widzieć z rodzicami na żywo, nawet jak realnie nie ma takiej potrzeby. Jeśli jest, może czas go zmienić. A jeśli nie ma... po co na siłę ściągać rodziców?