Reportaż TVP poruszył tysiące osób. Rodzice Antosia, który przyszedł na świat 4 miesięcy temu w Jeleniej Górze, przeżyli coś, co trudno sobie wyobrazić.
Szpital zawiadomił MOPS
Pani Patrycja porusza się na wózku inwalidzkim. Przemieszcza się również przy pomocy balkonika. Pan Łukasz leczy się na przewlekłą chorobę. To wystarczyło pracownikom szpitala, by stwierdzić, że nie są oni w stanie zapewnić synkowi opieki ani prawdziwego domu.
Oni skreślili mnie już na początku
- mówi z żalem mama Antosia o personelu szpitala.
Pan Łukasz miał usłyszeć od lekarzy, że on i jego żona są zbyt chorzy. Że kto będzie biegał za dzieckiem, w sytuacji, gdy on musi opiekować się żoną.
Powodem decyzji szpitala miał być fakt, że rodzice nie potrafią zajmować się noworodkiem. Pani Patrycja i pan Łukasz mają nagrania, na których widać, że (jak na rodziców pierwszego dziecka) starają się, jak mogą i dbają o synka, najlepiej jak potrafią. Na filmikach widać, jak tata Antosia karmi synka butelką i jak zmienia mu pieluszkę.
Szpital powiadomił MOPS, urzędnicy ruszyli z procedurami. Po czterech miesiącach w szpitalu, chłopiec trafił do rodziny zastępczej, 500 km od rodzinnego domu.
Jego biologiczni rodzice zapowiadają, że zrobią wszystko, by do nich wrócił.
Niestety nic nie wskazuje na to, by stało się to szybko. Z powodu odległości nie są w stanie widywać synka często i budować z nim więzi. Ich dziecko w najbliższym czasie wychowywać będą inni ludzie i to oni będą dla Antosia jak rodzice...
Szpital musiał tak zrobić? „Mamy taki obowiązek ”
Decyzję szpitala wyjaśniła w programie Monika Kumaczek, z-ca dyrektora ds. pielęgniarstwa w jeleniogórskim szpitalu:
Jeżeli obserwujemy, że trwa to przez kilka dni, trwa to wiele godzin, to jest całe konsylium, które obserwuje. Jeżeli w jakiejkolwiek sytuacji stwierdzą, że istnieje ryzyko i zagrożone jest bezpieczeństwo dziecka, jest ten deficyt i nie można sprawować tej opieki właściwie, mamy obowiązek zgłoszenia tego do instytucji.
Problem według rodziców jest to, że decyzja zapadła już po jednej dobie. I że nikt nie wziął pod uwagę, że to ich pierwsze dziecko i nie mają doświadczenia...
Wiele wskazuje na to, że pracownicy szpitala szybko doszli do wniosku, że nie chcą brać odpowiedzialności za bezpieczeństwo dziecka, gdy pozwolą mu wrócić do domu z rodzicami.
Nikt nie chce takiej odpowiedzialności brać, że wydamy im dziecko. Nikt się pod tym nie podpisze
- to słowa lekarki, które pokazują, że szpital znalazł się w sytuacji, która mogła zagrażać jego wizerunkowi. Gdyby coś się stało Antosiowi - media nie pozostawiłyby na placówce suchej nitki. Zgłaszając sprawę do MOPS - szpital wcale nie uchronił się przed obstrzałem dziennikarzy i internautów.
Wiele wskazuje na to, że spory wpływ na decyzję szpitala i urzędników miała tzw. Ustawa Kamilkowa.
