Zaginięcia dzieci to zjawisko, które wielu osobom wydaje się marginalne, nie zdają sobie sprawy, jak bardzo jest powszechne. W świadomości funkcjonują sytuacje, które znamy z medialnych doniesień, głośne zaginięcia, które zostały w naszej pamięci. A to wyłącznie szczyt góry lodowej.
Zebrałyśmy dane, aby zobrazować skalę tego zjawiska. To nie tylko liczby, ale i przydatne wskazówki, o których przypominają organizacje zajmujące się tematyką zaginięć dzieci. Chcemy, aby dowiedziało się o nich jak najwięcej osób. Nie mów „mnie to nie dotyczy”. Ta sytuacja może wydarzyć się w każdym domu.
Trwają poszukiwania Krzysztofa Dymińskiego. Wciąż nie wiadomo, co się stało z Madeleine McCann
Koniec maja 2023 r. Warszawę (ale nie tylko, bo akcja szybko rozprzestrzenia się poza stolicę) zalewają plakaty informujące o poszukiwaniach Krzysztofa Dymińskiego. 16-latek nad ranem wyszedł z domu w jednej z podwarszawskich miejscowości, ruszył w kierunku Warszawy. Zniknął bez ostrzeżenia, nie powiedział bliskim, że gdzieś się wybiera, dzień wcześniej - w Dzień Matki - zachowywał się normalnie, wspólnie z rodzicami planował kolejny dzień. Poszukiwania prowadzą do Mostu Gdańskiego - tam ślad się urywa. Nie ma dowodów, które wskazywałyby, że nastolatek skoczył, ale nie ma też tych, które potwierdziłyby, że most był tylko przystankiem, że ruszył dalej.
Minęły dwa lata. Agnieszka i Daniel Dymińscy wciąż szukają swojego syna. Krzysztof się nie odnalazł, nadal nie nawiązał kontaktu z rodziną. Jego twarz zna chyba każdy. Jego bliscy nie ustają w działaniach, robią wszystko, aby jak najwięcej osób dowiedziało się o zaginięciu, aby zapamiętali, jak Krzysztof wygląda. Aby zareagowali, gdy zauważą podobną do zaginionego osobę. „To rozpowszechnienie wizerunku Krzyśka sprawiło, że ludzie mają go zapamiętanego i są w stanie wysłać bardzo podobne osoby. Jeśli ja bym był tą osobą, która zapamiętała zdjęcie Krzyśka, to bym był przekonany, że to jest on. To nie są puste zgłoszenia, to są bardzo podobne osoby” - mówił w rozmowie z MjakMama24.pl Daniel Dymiński, tata zaginionego Krzysztofa.
16 lat wcześniej, 3 maja 2007 r., zaginęła dziewczynka, którą również większość ludzi dobrze kojarzy. Madeleine McCann zniknęła z hotelowego pokoju podczas rodzinnych wakacji w Portugalii, w miejscowości Luz (Praia da Luz). Rodzice poszli na kolację z przyjaciółmi, Maddie i jej młodsze rodzeństwo zostali w pokoju. Dorośli regularnie zaglądali do dzieci, około godz. 22 mama dziewczynki zauważyła, że jej łóżko jest puste, a okno - otwarte. Przez 18 lat poszukiwań pojawiło się wiele różnych hipotez, ale Madeleine wciąż nie odnaleziono. Jeden z mocniejszych tropów prowadzi do przebywającego w okolicy Niemca, który został głównym podejrzanym w sprawie. Jednak odpowiedzi wciąż nie ma.
To medialne sprawy, zaginięcia dzieci, o których wciąż, mimo upływu lat, jest naprawdę głośno. Zniknął nie tylko Krzysztof. W Polsce dramatyczne chwile każdego dnia przeżywa wiele osób - nagle znika czyjś syn, wnuk, brat czy kolega. Są, a nagle ich nie ma, bez żadnej zapowiedzi. Większość z nich odnajduje się w ciągu pierwszych siedmiu dni, ale każda chwila braku bliskiej osoby obok to olbrzymi stres, niepewność, mnóstwo krążących po głowie pytań. Emocji, na które nikt nie jest w stanie się przygotować.
Uruchomiona w lipcu 2025 r. kampania Fundacji ITAKA i Screen Network ma jasny cel: uświadomić skalę problemu i przypomnieć numer - 116 000. „To numer, który każdy powinien znać, choć nikt nie będzie chciał, aby był mu potrzebny” - wyjaśniał Damian Rezner, Dyrektor Operacyjny i członek Zarządu Screen Network.
W Polsce średnio co cztery godziny dochodzi do zaginięcia dziecka. Wielce prawdopodobne, że w czasie, gdy czytasz ten artykuł, zrozpaczony rodzic dzwoni na infolinię obsługiwaną przez Fundację ITAKA i szuka pomocy.
Jak inaczej zobrazować skalę problemu? Dodajmy, że każdego roku w Polsce zgłasza się zaginięcie około 13 tysięcy osób, z czego dwa tysiące to przypadki zaginięć dzieci.
Policja wciąż wraca do spraw do dziś niewyjaśnionych. Bo choć tych nieodnalezionych przez lata dzieci jest mało (w policyjnej bazie danych osób zaginionych figuruje obecnie 52 osoby, które w chwili zaginięcia nie miały 18 lat i których poszukiwania trwają powyżej 5 lat), zniknięcie dziecka na zawsze odmienia życie jego bliskich. Bo czy można nadal żyć jak dotychczas, gdy w głowie wciąż dudni pytanie o to, co stało się z dzieckiem, które pewnego dnia nie wróciło do domu?
i
O tych zaginięciach dzieci pamięta cała Polska
O zaginięciach dzieci i sprawach do dziś niewyjaśnionych przypomina się 25 maja każdego roku, w Międzynarodowy Dzień Dziecka Zaginionego. Symbolem tego dnia jest niezapominajka. W tym roku w ramach kampanii społecznej #zaginioneNIEzapomniane przypomniano historie pięciorga zaginionych dzieci. Niestety, mimo intensywnie prowadzonych poszukiwań do dziś nie wiadomo, jak potoczył się ich los.
Od 1996 r. możemy oglądać program „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...”. Być może to właśnie dzięki niemu kojarzysz twarze zaginionych przed laty dzieci. Wizerunek poddany progresji wiekowej mogliśmy widzieć nie tylko w telewizji, pojawia się również w sieci - bo rodziny nie ustają w poszukiwaniach, nie pozwalają, aby historia ich bliskich odeszła w zapomnienie.
Ania Jałowiczor zaginęła 24 stycznia 1995 r. 10-latka wracała ze szkolnej zabawy karnawałowej, do domu miała zaledwie kilkaset metrów. Nigdy tam nie dotarła. Minęło 30 lat, a wciąż nie wiadomo, co wydarzyło się w położonym w województwie śląskim Simoradzu.
Dominik Jałowiczor miał dziewięć lat, gdy zaginęła jego siostra. „Całe zdarzenie pamiętam jak przez mgłę, bardziej przez pryzmat tego, co czytam teraz w aktach” - mówił w rozmowie z MjakMama24.pl. - „Mam jakieś przebłyski, pamiętam ciemny pokój, niebieskie światła za oknami. Czytam, że po tym, jak Ania zaginęła to bardzo dużo płakałem, dopytywałem, gdzie jest. Ale to też pewnie przez to, że w domu była panika, były służby. Miałem świadomość, że mogło wydarzyć się coś złego”.
O szkolnej zabawie Ania prawdopodobnie dowiedziała się dzień wcześniej. Początkowo miała być zorganizowana dla uczniów klas 5-8, dzień wcześniej postanowiono, że wezmą w niej udział również uczniowie 4 klasy - tej, do której chodziła Ania. Dziewczynka o to, czy może wziąć w niej udział zapytała babcię (która była w szkole woźną) o 14, zabawa zaczynała się dwie godziny później, o godz. 16. W tym momencie prawdopodobnie doszło do nieporozumienia. Babcia twierdzi, że Ania powiedziała jej, że będzie wracać z koleżanką, a z zeznań przesłuchiwanych dzieci wynika, że wszystkim mówiła, że czeka na babcię.
Jak zauważa pan Dominik, dużym błędem policji było to, że dzieci - uczestnicy zabawy - były przesłuchiwane dopiero po siedmiu dniach. Ich wspomnienia mogły być manipulowane, nie specjalnie, ale wpłynąć na nie mogły np. rozmowy w domu, czy te prowadzone pomiędzy uczniami. Przykład? Większość mówi, że Ania świetnie się bawiła, tylko jedna osoba wskazała, że była przygnębiona, ciągle patrzyła w okno. Powtórzyli to dwaj kolejni świadkowie, ale okazało się, że usłyszały to właśnie od tej jednej osoby.
Pan Dominik mówi o różnych błędach, wskazał m.in., że nie łączono różnych wątków (w podobnym czasie w spokojnej dotąd miejscowości doszło do dwóch zaginięć - chwilę przed Anią zaginęła kobieta, której ciało znaleziono, a sprawę szybko umorzono). Wpadano na jakiś pomysł, ale go nie kontynuowano. Brat Ani podaje przykład kierowcy, którego trzeba było sprawdzić, ale tak się nie stało. Albo nie zostaje okazany świadkom, tylko na podstawie jego oświadczenia wiadomo, że nie brał udziału w sprawie.
A wątek kierowcy jest bardzo ważny. Jeden z głównych tropów opiera się na relacji mieszkanki, która wracała do domu w tym samym czasie, gdy Ania miała wracać z zabawy. Widziała samochód, biały lub kremowy, był to duży fiat lub łada. Usłyszała krzyk dziecka i zauważyła, że zamykają się tylne prawe drzwi.
„Nie mamy potwierdzenia, że w środku była Ania, natomiast policja z dużym prawdopodobieństwem przyjęła taką wersję, że właśnie to był moment uprowadzenia” - mówi nam pan Dominik.
Brat zaginionej Ani wyjaśniał nam, że każdy, kto zna topografię Simoradza ma świadomość tego, że obce osoby bardzo szybko by się tam zgubiły. To rozległa miejscowość, z wieloma uliczkami, zakrętami i z jedną główną drogą. Natomiast szkoła jest na uboczu. Trzeba było posiadać wiele informacji: że jest zabawa, o której się kończy, że większość dzieci wraca w przeciwną stronę niż Ania. I jeszcze trafić w to miejsce i z niego wyjechać. „Obca osoba po prostu by się zgubiła” - mówi pan Dominik.
Co się stało w Simoradzu w styczniu 1995 r.? Pan Dominik ma nadzieję, że w końcu pozna odpowiedź. Wyznaczył nagrodę, 100 000 zł dla osoby, która wniesie coś nowego do sprawy. Istotnego tropu wciąż jednak nie ma.
„W pokojach zaginionych mieszka nadzieja, która nigdy nie gaśnie” - to nazwa kampanii, w której wzięli udział bliscy Aleksandry Gładysiak. 16-latka zaginęła 11 marca 2019 roku.
Nastolatka miała iść do szkoły, jednak do niej nie dotarła - dzień postanowiła spędzić z matką i jej partnerem. Wieczorem miała wrócić do siostry, z którą mieszkała. Tak się jednak nie stało. „Monitoring zarejestrował Olę, kiedy wchodziła na most im. Edwarda Śmigłego-Rydza. Stamtąd wysyła list pożegnalny do rodziny i koleżanek, a następnie wyłącza telefon. Siostra Oli natychmiast zawiadamia policję. Przeszukany zostaje teren wokół mostu oraz zbiorniki wodne” - czytamy w cyklu „Z Archiwum ITAKI”.
11 marca 2019 roku, choć minęło już sześć lat, doskonale pamięta starsza siostra Aleksandry, Agnieszka. Swoją młodszą siostrę traktowała jak własną córkę. Mieszkała w tym samym bloku, co Ola i to ona zajmowała się dziewczynką, gdy rodzice kilkulatki byli pod wpływem alkoholu i zaniedbywali swoje rodzicielskie obowiązki. Wkrótce dziewczynka zamieszkała z nią, a pani Agnieszka stała się jej zastępczą mamą.
„Takiego dnia jak zaginięcie nie da się zapomnieć. Do dziś każdy 11. dzień miesiąca przypomina mi o tym, co się wydarzyło, jak życie stanęło w miejscu. Przez tydzień byłam jakby nieobecna. Każda minuta oczekiwania na jakiekolwiek wiadomości była jak wieczność” - wspomina siostra Oli, Agnieszka Kucięba.
Natychmiast po wiadomości, którą Ola wysłała do córki Agnieszki, nastoletniej wówczas Kasi, ruszyły poszukiwania. Włączyli się w nie bliscy nastolatki, siostra Aleksandry rozklejała ulotki ze zdjęciem zaginionej, które sama drukowała, apel o pomoc udostępniono w mediach społecznościowych.
Odzew był natychmiastowy, jednak zaczęły się także wiadomości i telefony od osób, które najpewniej cała sytuacja bawiła. Gdy rodzina przeżywała dramat, policjanci sprawdzali każdy, nawet najbardziej absurdalny trop.
Niestety, szybko okazało się, że nie ma nagrań z miejskiego monitoringu, przejeżdżające mostem autobusy miejskie również nie były wyposażone w kamery. Zaangażowany w poszukiwania pies tropiący doprowadził funkcjonariuszy na most. Wiele wskazuje więc na to, że Ola popełniła samobójstwo, skacząc z niego do Wisły.
Niestety nurek, którego pani Agnieszka sama wynajęła, nie był w stanie jej pomóc. Podobnie jak żaden z jasnowidzów, bo z takich usług korzystała. Żadna z podawanych przez nich wersji nie przybliżyła jej do rozwiązania sprawy.
Jej siostra nie ma wątpliwości, co do autorstwa listu - hipotezę o uprowadzeniu podtrzymywała biologiczna mama Oli. „Nie uważam, że ktoś inny go napisał. W tym liście są po prostu osobiste słowa i uczucia Oli. Wiem, jak Ola pisała” - mówi Agnieszka Kocięba. Ona także skłania się ku wersji o samobójstwie. Tym bardziej, że jak wspomina, kilka dni przed zaginięciem nastolatki śniła się jej brudna woda. Taki sam sen miała na kilka dni przed śmiercią ojca Oli.
W tym momencie chciałaby po prostu wiedzieć, co się stało. Móc pójść na cmentarz, zapalić znicz. Zresztą znicze paliła już na moście, z którego najprawdopodobniej Ola wysłała swój pożegnalny list.
„Chodziłam na ten most, stawiałam znicze, jedna pani mi kiedyś powiedziała, dlaczego to robię? Ja mówię, że szczerze nawet nie wiem, dlaczego to robię. A może dzięki tym zniczom dziecko mi się odnajdzie? Nie wiem” - mówi pani Agnieszka.
Autor: Elena Karetnikova/ Getty Images
Jakie działania musimy podjąć i jak wyglądają procedury? Rozmawiamy z ekspertami i podpowiadamy, co robić, gdy dziecko zaginęło.