Lekarze przecierali oczy ze zdumienia. W te pomysły rodziców trudno uwierzyć

2024-02-09 10:36

Nie wszystkie wypadki, do których dochodzi w domach, dzieją się przy nieobecności rodzica, nieświadomego poczynań ich dziecka. Wiele wspólnych zabaw, których pomysłodawcami są opiekunowie maluchów, kończy się wizytą na SOR. Czy w ogóle możliwe jest całkowite wyeliminowanie zagrożeń z otoczenia dziecka?

Domowe wypadki są wyjątkowo częste.
Autor: Instagram screenshots Domowe wypadki są wyjątkowo częste.

Medialna retoryka odnośnie wypadków może dawać rodzicom złudne przekonanie, że są w stanie zapanować nad każdą sytuacją. Jeśli zastosują zabezpieczenia, będą mieli odpowiednią wiedzę i ostrożność, to nic złego się nie wydarzy. Nic bardziej mylnego. 

- Wypadek oznacza rzecz niemożliwą do przewidzenia. Takie zdanie pamiętam ze studiów - przekonuje nas ratownik medyczny i tata czwórki dzieci, Jarosław Sowizdraniuk. 

A filmy, które można odnaleźć w sieci to idealny przykład na to, jak wiele ma on racji. 

Przeczytaj: Codziennie ratują życie dzieci. Pediatrzy z SORu mówią, na co nie pozwalają własnym pociechom

Spis treści

  1. Zabawy z rodzicami kończą się urazami
  2. Nie każdy wypadek da się przewidzieć
Pierwsza pomoc u niemowlaka – utrata przytomności i brak

Zabawy z rodzicami kończą się urazami

W internecie mnóstwo jest filmików z zabawami organizowanymi przez rodziców, które kończą się niemałymi urazami. Na jednym z takich widzimy rodziców, którzy skaczą na nie do końca napompowany materac, na którym leży ich syn, celem wybicia go w powietrze. Niestety chłopiec wybija się tak niefortunnie, że ląduje na ścianie.

Na innym, podobnym, rodzice organizują zjazd ze schodów. Ich synek zjeżdża po nim w zabawkowym samochodziku i mimo koca położonego przy ścianie nie hamuje, tylko wypada z pojazdu, uderzając buzią o ścianę. Na takie wypadki aż trudno patrzeć. Jednak zdarzają się nawet najlepszym rodzicom...

Nie każdy wypadek da się przewidzieć

Filmiki z niebezpiecznymi zabawami rodziców pokazałyśmy naszemu ekspertowi, który o dziwo, nie był zaskoczony, ani nie potępiał takich zabaw.

- Super zabawa, ale zdarzył się wypadek. Trzeba być z natury mocno przezornym, że w świetniej zabawie znaleźć zagrożenia – pomyśleć, że jest za mało miejsca. Łatwiej jest przyjąć, że takie rzeczy po prostu się zdarzają… Ja osobiście mam na przykład taką wewnętrzną rozterkę, gdy mowa jest o zespole dziecka wstrząsanego. Rozumiem jako medyk, że jest to zagrożenie, że przeciążenia są bardzo duże, ale jestem też daleki od skrajności w stylu, że nagle zaniecham zabaw w samolot, tańczenia, brania dzieci na barana. To są rzeczy, które też rozwijają układ nerwowy, równowagę.

Jak się okazuje, ratownik, będący prywatnie tatą czwórki dzieci, w takich wygłupach widzi więcej plusów niż ryzyka. 

- Dziś diagnozujemy dzieci, chodzimy z nimi na wszelkie terapie - sensoryczne, fizjoterapeutyczne. Jeszcze niedawno takie interwencje nie były potrzebne, być może dlatego, że byliśmy w ruchu. A dodatkowo przecież takie zabawy budują świetną relację. Jak wspominamy dzieciństwo, to często o takich wygłupach z rodzicami myślimy od razu - wyjaśnia swoje podejście Jarosław Sowizdraniuk.

Może więc, zamiast myśleć o kolejnych ograniczeniach i głowić się nad wizjami kolejnych niebezpieczeństw czyhających na nasze dzieci, lepiej dobrze poznać zasady pierwszej pomocy? A potem, oczywiście w ramach rozsądku, zwyczajnie dobrze się bawić...?

Zobacz cały wywiad: „Dotarło do mnie, że syn był bliski śmierci”. Ratownik i tata czwórki wie, co mówi