Praktycznie połowa warszawskich porodówek kwalifikuje się do zamknięcia - tak twierdzi prezes Szpitala im. Św. Zofii w Warszawie, w którym odbiera się nawet 15 porodów w ciągu doby. Bo choć w stolicy funkcjonuje kilkanaście porodówek, rodzące wybierają kilka i to właśnie tam udają się po pojawieniu się regularnych skurczów porodowych.
Pozostałe placówki, takie, w których średnio odbiera się jeden poród na dobę, nie pozwalają personelowi na odpowiedni trening, co wprost może wpływać na bezpieczeństwo i jakość świadczeń. „W Warszawie jest szesnaście ośrodków, w których przyjmuje się porody, i to zdecydowanie za dużo. Niektóre z nich mają po kilka porodów na tydzień. Bez najmniejszej szkody dla pacjentów moglibyśmy zlikwidować połowę z nich i nadal byłaby zachowana pełna dostępność – co więcej, byłaby lepsza jakość świadczonych usług, bo pozostałe szpitale miałyby lepsze finansowanie, a w efekcie mogłyby się sprawniej restrukturyzować, remontować i funkcjonować zdecydowanie efektywniej” - mówił w lutym tego roku Wojciech Puzyna, prezes Szpitala Specjalistycznego św. Zofii w Warszawie w rozmowie z Radiem Gdańsk.
Dyrektorzy placówek zachęcani do wygaszania porodówek
Ministerstwo Zdrowia opracowało projekt reformy szpitalnictwa. Już wiemy, że część porodówek może zniknąć z mapy Polski. Od lipca finansowanie świadczeń związanych z porodem naturalnym ma być powiązane z tym, czy szpital podaje rodzącym znieczulenie. Oznacza to, że szpitale, w których rodzące nie otrzymują znieczulenia, dostaną mniej pieniędzy z NFZ, zaś te, które je oferują - mogą liczyć na premie.
Malejąca liczba urodzeń sprawia jednak, że oddziały położnicze w wielu szpitalach świecą pustkami. Dyrektorzy placówek, w których odbywa się mniej niż 300 - 400 porodów rocznie są więc zachęcani do tego, by porodówki przekształcać w inne oddziały.
Te porodówki trzeba będzie zamknąć
Zdaniem ekspertów granicą opłacalności oddziału jest 400 porodów rocznie, tymczasem wymogu takiego nie spełnia 220 z 333 porodówek w kraju. Oznacza to, że średnio dziennie w placówkach tych przyjmuje się tylko jeden poród.
Ministerstwo Zdrowia przygotowało projekt zmiany ustawy o świadczeniach zdrowotnych. Jak informuje TVP Poznań finansowanie z NFZ mają stracić oddziały, na których rodzi się mniej niż 400 dzieci rocznie.
W 2023 roku w Polsce urodziło się najmniej dzieci od czasu II wojny światowej. Rok wcześniej było niewiele lepiej. Podsumowując ostatnią dekadę, liczba urodzeń spadła o około 100 tysięcy rocznie. To rodzi pytania o zasadność utrzymywania dotychczasowych oddziałów położniczych.
Zwolennicy likwidacji mniejszych porodówek przekonują, że twierdzenie, że im bliżej do szpitala tym lepiej, nie ma większego uzasadnienia, bo liczy się nie odległość, ale poziom referencyjności oddziału. Trudno mówić o bezpieczeństwie czy wysokiej jakości opieki okołoporodowej, gdy personel medyczny porody odbiera właściwie sporadycznie.
− Doświadczenie danego ośrodka jest związane z liczbą wykonywanych w nim procedur medycznych. To, jak często pracownicy szpitali mają do czynienia z patologią ciąży, nieprawidłowościami i powikłaniami, buduje ich doświadczenie i warunkuje odpowiednie do sytuacji klinicznej działania
- mówi prof. Maciej Wilczak, dyrektor Ginekologiczno-Położniczego Szpitala Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.
Z drugiej strony położne oddziałów, które są przekształcane, nierzadko czeka utrata pracy, bo specyfika pracy położnej i pielęgniarki różni się.
Projekt jest jeszcze na etapie konsultacji, które zakończą się w piątek 30 sierpnia. Ministerstwo Zdrowia zapewnia, że pod uwagę brana będzie nie tylko liczba porodów, ale także kryterium geograficzne. Nie powinny więc martwić się mieszkanki terenów odległych od innych szpitali, bo placówki te także będą mogły liczyć na wsparcie finansowe.
Zobacz niesamowite zdjęcia z prawdziwych porodów: