Niedawne fińskie badanie pokazało, że wsparcie dziadków może wpływać na zdrowie psychiczne matek. Wykazano, że jeśli rodzice i/lub teściowie świeżo upieczonych mam są zdrowi i mieszkają w pobliżu, kobiety rzadziej przyjmują leki przeciwdepresyjne.
W Polsce żyjemy w rodzinach dwupokoleniowych (rodzice i dzieci). Oddzielne gospodarstwa domowe tworzą nasi rodzice, rodzeństwo, dziadkowie… Bywa, że widujemy się codziennie, nie mamy do siebie daleko, ale może być i tak, że spotkania "na żywo" odbywają się tylko w święta. A i tak nie zawsze - żyjemy w innych państwach, na innych kontynentach, nie da się ot tak wsiąść do samolotu i przylecieć.
Efekt? Jesteśmy krajem o najwyższym wskaźniku wypalenia rodzicielskiego. Wszystko jest na naszej głowie, jesteśmy przeciążeni. Potrzebujemy odpoczynku i wsparcia. Czy to dlatego zatęskniliśmy za domami, w których mieszkają różne generacje?
Od 2013 roku nie zmienił się odsetek Polaków, dla których najbardziej pożądanym typem jest mała rodzina, składająca się z rodziców i dzieci (55 proc.). Natomiast o trzy punkty procentowe wzrósł udział tych, którzy za najlepszy model uważają dużą rodzinę wielopokoleniową - tę opcję wskazało 32 proc. badanych. To kontynuacja widocznego od 2008 roku trendu - wynika z raportu Centrum Badania Opinii Społecznej "Preferowane i realizowane modele życia rodzinnego".
Co daje nam obecność bliskich "na wyciągnięcie ręki" i dlaczego dobrze jest mieć "wioskę wsparcia" - niekoniecznie składającą się z osób, które są z nami spokrewnione?
Spis treści
- Tło, dzięki któremu lepiej funkcjonujemy
- Mamy doceniają wsparcie
- Tracimy więź między pokoleniami
- Nie tylko dziadkowie mogą tworzyć wioskę
- "Żyjemy w przymusie: radź sobie, ale nie sięgaj po pomoc"
- A co z radami?
- Sięgajmy po wsparcie
Tło, dzięki któremu lepiej funkcjonujemy
O to, czy do wychowania dziecka potrzebna jest przysłowiowa wioska, zapytałam Magdalenę Sękowską - psycholog, psychoterapeutkę, dyrektorkę Kliniki Rodzina-Para-Jednostka w Poznaniu.
- Do wychowania dziecka przede wszystkim potrzebna jest więź przywiązaniowa, czyli nie wioska, tylko postać opiekuna, rodzica, który jest bezpieczny dla dziecka. I to jest podstawa - wskazuje Magdalena Sękowska. - Natomiast wioska to jest tło, które może wspomagać rozwój. Wszystkie badania pokazują, że jeżeli nie ma tej więzi przywiązaniowej, tej głównej relacji, która zaspokaja przede wszystkim poczucie bycia wyłącznym, bliskim, zaspokajanym przez jedną osobę, to bycie w wiosce nie wystarczy - dodaje.
A co z nami, rodzicami? Czy nam "wioska" się przydaje? - Jasne - wskazuje psycholog. - Nasz mózg ma charakter relacyjny, w związku z tym jest to pierwotne, przed wszystkimi innymi aspektami naszego życia. To relacyjność jest czymś, co nas wspomaga, powoduje lepszą odporność - nie tylko psychiczną, ale też somatyczną. Oczywiście, im więcej wsparcia, im więcej sieci społecznej, życzliwych, dobrych i wspomagających ludzi, tym lepiej funkcjonujemy - wyjaśnia Magdalena Sękowska.
Naszą "wioskę" niekoniecznie tworzą nasi rodzice, dziadkowie naszych dzieci. Z różnych przyczyn nie są na co dzień obecni w naszym życiu. - Aktualnie żyjemy w świecie, gdzie jest trochę przerwane coś, co jest taką więzią międzypokoleniową. Oddzielnie żyją młodzi ludzie ze swoim potomstwem, oddzielnie osoby, które wchodzą w wiek emerytalny - wskazuje moja rozmówczyni.
Też nie wszyscy dziadkowie i nie wszystkie babcie chcą aktywnie pełnić tę rolę, bo jeszcze pełnią role zawodowe, albo chcę pełnić aktywnie role społeczne, albo role małżeńskie. Dla wielu osób to jest czas na to, aby rozwijać swoją więź, a niekoniecznie wspomagać młodsze pokolenia. Trochę żyjemy w przemianach społecznych, gdzie ta logika cyklu życia, który łączył dziadków z wnukami, teraz jest poprzerywana różnymi innymi decyzjami i innymi wartościami, i nie zawsze się ze sobą spotyka - dodaje Sękowska.
Przeczytaj także: Jako dziecko słyszał, że "chłopaki nie płaczą", dziś ma być czułym ojcem. Czym jest teraz męskość?
Mamy doceniają wsparcie
O to, czy dostają wsparcie od swoich bliskich i czy jest ono dla nich ważne zapytałam znajome mamy. Ich odpowiedzi nie są zaskoczeniem.
- Mam to szczęście, że mam blisko zarówno moich rodziców, jak i rodziców mojego męża. Nie tylko mogą, ale przede wszystkim bardzo chcą się angażować w wychowywanie moich dzieci - odbierają z przedszkola i szkoły, zabierają do siebie, czasem zostaną wieczorem, jak chcemy gdzieś wyjść. To ogromne szczęście, bo nie każdy dziadek czy babcia chce się angażować, nawet jak są blisko - wskazuje Monika. - Moja sytuacja jest super komfortowa, kiedy wiem, że nie muszę martwić się o zwolnienia lekarskie lub czy mogę zapisać się do dentysty.
- Wychowując dzieci bez wsparcia nie będziesz mieć "wychodnego", nikt nie odbierze dziecka z przedszkola lub szkoły, nie zajmie się nim, jeśli zachorujesz. Ale też nikt nie będzie się wtrącał i mówił, co i jak macie robić. Wszystko ma swoje plusy i minusy - mówi mi Emilia. - Korzystam z pomocy rodziców, kiedy oni opiekują się moimi dziećmi, mam komfort psychiczny, nie stresuję się, że siedzą długo na świetlicy lub są głodne. Mam do rodziców pełne zaufanie, wiem, że kochają moje córki nad życie i wiem, że zrobią wszystko, aby czuły się bezpieczne i zaopiekowane.
- Miałam wielkie szczęście, bo moja mama bardzo mi pomogła, a nigdy nie wtrącała się, ani nie narzucała swojego zdania. Bez niej nie zrobiłabym tak wiele. Myślę też, że moja Ola dzięki temu mogła poczuć się bezpiecznie w rodzinie i nigdy nie było problemu, aby została z kimś innym niż ja czy babcia. Teraz mieszkamy daleko od jakiejkolwiek babci czy cioci i odczuwamy ich brak. Oczywiście Ola jest już dużo większa, więc sama opieka nie jest już tak wymagająca, ale jeśli jest potrzebna, musimy ją organizować dużo wcześniej - zaznacza Marta.
- Myślę, że wsparcie innych osób jest bardzo ważne - zarówno dla dzieci, jak i dla rodziców. Dla rodziców to pomoc w opiece, czas dla siebie. Jesteśmy "zwierzętami stadnymi", uczymy się od siebie nawzajem, omawiamy nasze problemy, dostajemy rady, inny punkt widzenia - tłumaczy Sylwia. - Dla dzieci wsparcie "wioski" jest rozwijające, przebywanie z osobami starszymi uwrażliwia na różne życiowe sytuacje, uczy empatii - dodaje.
Przeczytaj także: Czerwona wstążka przy wózku to dopiero początek. "Zapalały zioła, podymiły koło dziecka i pomagało"
Tracimy więź między pokoleniami
Kontakty z dziadkami to dla dzieci coś więcej, niż wspólne spędzanie czasu. To nie tylko rozpieszczanie i pozwalanie na więcej. To lekcje, których nie otrzymają z innych źródeł.
- Utrata więzi międzypokoleniowej powoduje, że tracimy takie zasoby jak wiedza życiowa, która zawsze była przekazywana w opowieściach, zachowaniach, w tym, że dziecko miało do dyspozycji obserwację - zarówno rodziców, jak i dziadków. A teraz wielokrotnie w moim gabinecie słyszę, jak rodzice mówią, że są sami, sami wychowują dziecko, bo rodzice są 500 km stąd, albo są w ogóle niedostępni, albo nie są chętni. W związku z tym, dzieci mają mniej modeli do obserwowania. Jest więcej wyzwań, a mniej podpowiedzi i strategii do tego, jak sobie z nimi poradzić - tłumaczy Magdalena Sękowska.
"Wartość dodaną" z obcowania ze starszym pokoleniem doceniają także moje rozmówczynie. - Spotkania z dziadkami to super czas na poznanie rodzinnych historii czy międzypokoleniową wymianę doświadczeń - wskazuje Emilia.
- Lubię obserwować relacje dziecko-babcia/dziadek/prababcia. Jak są przekazywane tradycje, na bieżąco, dotyczące danej sytuacji. Babcia opowiada, jak to było za jej czasów, a moje dzieci lubią słuchać i niekiedy wprowadzają dawne zwyczaje do swojego życia - mówi Magda.
Przeczytaj także: "Do kobiety w połogu diabeł ma przystęp". Zaskakujące ludowe wierzenia i obrzędy porodowe w dawnej Polsce
Nie tylko dziadkowie mogą tworzyć wioskę
Skoro nasi rodzice czy teściowie tyle dają naszym dzieciom, powinnyśmy szukać przyszywanych dziadków, gdy ci nasi - z różnych powodów - są nieobecni? Magdalena Sękowska odpowiada na to pytanie bez wahania. - Nie. Dobrze, kiedy rodzice mają sieć społeczną, kiedy mają kontakty z innymi ludźmi i dzieci mogą obserwować różnorodne zachowania, mogą uzyskiwać pomoc i wsparcie z innych źródeł, a nie tylko ze strony rodziców. To tworzy jakąś możliwość rozwojową. Jednak relacje z obcymi, chociażby najlepsze, nie będą tym samym, czym więzi rodzinne.
- Sieć społeczna jest obarczona innym ładunkiem emocjonalnym, niż ten ładunek rodzinny, który daje poczucie identyfikacji, przynależności, takiego trochę bycia w grupie, która sama w sobie akceptuje dziecko - wskazuje psycholog.
O tym, że warto dobrze żyć ze swoimi sąsiadami, opowiedziały mi moje koleżanki (a na marginesie - to również wsparcie, gdy masz się do kogo zwrócić i poprosić o podzielenie się swoimi doświadczeniami).
- Jedna z moich sąsiadek prawie samotnie wychowuje dziecko, bo jej mąż stale jest w pracy. Myślę, że jest jej dość ciężko. Ale w sąsiedztwie mamy fajną grupę mamusiek i dzieci w podobnym wieku, więc staramy się sobie pomagać - odbierać dzieci czy wziąć je do siebie, jeśli trzeba coś załatwić - mówi Monika. - Wsparcie innych jest nieocenione i nieważne, od kogo pochodzi!
- Koleżanka z mojej wioski ma dwoje dzieci. Ze względu na to, że są małe, to nie może podjąć żadnej pracy, bo nie ma nikogo (ani rodziców, ani babć/dziadków), kto mógłby przypilnować jej dzieci. A mąż pracuje w systemie trzyzmianowym. Aby mogła choć chwilę odpocząć, często ja lub moja kuzynka oferujemy jej pomoc przy dzieciach. Tak, pomoc sąsiedzka, babciowo/dziadkowa jest bardzo potrzebna i pomocna - wskazuje Magda.
- Mieszkałam w bloku, w którym bardzo dobrze żyłam z sąsiadami, miałam u kogo zostawić dziecko. Gdy jedna z nas coś ugotowała, zanosiła i częstowała sąsiadów, gdy czegoś zabrakło – można było w nocy iść do sąsiada i poprosić o pomoc - wspomina Sylwia. - Życie w takiej "wiosce" daje poczucie bezpieczeństwa i wspólnoty.
Przeczytaj także: "Kiedyś inaczej chowało się dzieci". Psycholog radzi, jak rozmawiać z teściami, gdy łamią nasze granice
"Żyjemy w przymusie: radź sobie, ale nie sięgaj po pomoc"
Wiemy, że wsparcie innych jest ważne. Jednak czasem boimy się o nie prosić. Wydaje nam się, że wszyscy dookoła dają sobie radę, a "kwestia organizacji" nie sprawdza się jedynie w naszym przypadku.
Proszenie o pomoc jest oznaką zdrowia psychicznego - odpowiada Magdalena Sękowska. - Nie jesteśmy samowystarczalni. Proszenie o pomoc jest czymś naturalnym, jest objawem dobrego wglądu w siebie - wskazuje.
Psychoterapeutka zwraca jednak uwagę na ważną rzecz. - Żyjemy w społeczeństwie, które narzuca na nas przymus, że musimy sobie radzić. Myślę też, że żyjemy w takich czasach, że rodzicielstwo jest głównym celem, szczególnie my, kobiety, słyszymy, że trzeba być dobrą matką, nie wolno zostawiać dzieci, nie wolno w ogóle źle myśleć o dzieciach, a to, co się z nimi dzieje mówi o nas, jako o rodzicach. W związku z tym żyjemy w takim przymusie: radź sobie, ale nie sięgaj po pomoc.
Jak wskazuje moja rozmówczyni, nie jest to dobre. A jednym z efektów jest to, że jesteśmy krajem o najwyższym wskaźniku wypalenia rodzicielskiego - średni poziom był u nas najwyższy ze wszystkich badanych 42 państw.
Ma to też związek z taką presją na perfekcjonizm - zaznacza Magdalena Sękowska. - Wystarczy posłuchać, jak rodzice rozmawiają ze sobą pod szkołą, albo co dzieje się na różnych forach, gdy rodzice próbują się licytować w swoich strategiach wychowawczych. Każdy chce pokazać siebie jako świetnego rodzica - wskazuje.
- Widzę u siebie w gabinecie, jaka jest trudność, gdy rodzic przychodzi i musi powiedzieć, że z dzieckiem dzieje się coś złego. Gdy musi przyznać, że się pocięło, nie wstaje z łóżka, nie chce się uczyć. Słychać, że nie mówi o dziecku, ale o sobie. "Ja nie zdołałem, ja nie spełniłem, ja nie byłem tym dobrem ojcem czy matką" - mówi psycholog.
Stale czujemy się oceniane. Nie ma znaczenia, czy chodzi o zachowanie, zbieranie kasztanów czy konkurs recytatorski. Gdy coś pójdzie nie tak, to my, mamy, jesteśmy winne. Nic dziwnego, że traktujemy to jak własną porażkę.
- Tak, to jest bardzo przeżywane personalnie - przyznaje moja rozmówczyni. - Myślę, że dlatego tak trudno jest rozmawiać o rodzicielstwie, bo to jest bardzo prywatna i intymna sfera, która wkracza w obszar poczucia własnej wartości. A przecież nie rodzimy się rodzicami - zaznacza psycholog. - Nie mamy tych umiejętności danych od razu. Nasi rodzice jacyś byli i my musimy się z tym skonfrontować, czy my chcemy być tacy, czy szukamy innego wzorca. Łączymy się w pary, każdy z nas miał inny wzorzec, w parach musimy wypracować swój wzorzec… Strasznie trudne zadanie - przyznaje.
A wymaga się od nas, abyśmy wszystko wiedziały od razu, potrafiły odnaleźć się w każdej sytuacji i odpowiednio zareagować. - Potrzebujemy podpowiedzi i wtedy ta "wioska" jest jakimś wsparciem, rozwiązaniem - wskazuje psychoterapeutka. - Jest jakąś drogą do tego, żeby uzupełniać to, na co nie zawsze nas stać, albo to, do czego nie jesteśmy predysponowali, chociażby temperamentalnie. W "wiosce" pojawiały się tak różne przykłady, że dziecko miało wachlarz wyboru. A w tej chwili często jest w jednostajnych, ograniczonych środowiskach bodźcowych, gdzie nie ma tyle możliwości rozwoju.
Przeczytaj także: "Wypalonych rodziców jest dziś więcej". Psycholog radzi, co robić, gdy dopadnie nas rodzicielski kryzys
A co z radami?
W pakiecie z dziadkami, dostajemy mnóstwo wskazówek dotyczących wychowywania dzieci - nie zawsze takich, z którymi się zgadzamy.
Bardzo doceniam pomoc rodziców, ale cenię też ich rady. Czy zawsze ich słucham? Oczywiście, że nie - śmieje się Monika. - To, że wychowuję dzieci po swojemu najbardziej denerwuje moją mamę. Ale też nie neguję tego, że się wtrącają - skoro ja biorę od nich pomoc, to uważam, że mogą wtrącić swoje zdanie. Wiadomo, że robią to w dobrej wierze, ale czy ja się zastosuje to już inna kwestia - przyznaje.
Magdalena Sękowska zwraca uwagę, że rady są czymś wartościowym. A nawet, jeśli się do nich nie zastosujemy, zawsze coś z nich wyniesiemy.
- Nasz mózg potrzebuje opcji, nasza dojrzałość polega na tym, że widzimy opcje, a nie tylko jeden sztywny wybór. Gdy brakuje tej "wioski", sami wskazujemy tylko jedno rozwiązanie. Dlatego ważne jest wychodzenie na zewnątrz, rozmawianie, dzielenie się, poszukiwanie grup wsparcia, wspólne uczenie się, słuchanie wiedzy, która może nam dostarczyć różnych podpowiedzi - wskazuje psychoterapeutka. - W naszym życiu społecznym tę "wioskę" trochę zaspokajają specjaliści, inni rodzice, którzy dzielą się swoimi praktykami. Ale jest tego taka wielość, że trzeba mieć swoje filtry, aby to wszystko jakoś przesiewać.
Warto korzystać z rad i doświadczeń innych, nawet jeśli informacje wydają nam się sprzeczne.
- To normalne, że pojawiają się sprzeczne informacje. One nie muszą się kompletnie wykluczać, ale my musimy mieć minimalną ufność do siebie, żeby wiedzieć, że wybierzmy coś, co będzie najbardziej pasować do naszego życia, do naszych relacji z dziećmi - wyjaśnia psycholog. - A to wymaga też tego, aby mieć takie miejsce, gdzie sami możemy siebie skonfrontować, z kimś porozmawiać, ujawnić swoje niepokoje i lęki.
Sięgajmy po wsparcie
Jak wskazuje Magdalena Sękowska, kiedyś otwieraliśmy się gronie bliskich, w rodzinach działo się to naturalnie. W tej chwili wiele takich momentów dzieje się w gabinetach psychoterapeutycznych.
- Myślę, że to dobrze. Coraz więcej rodziców korzysta z konsultacji. Są bardziej świadomi i nie myślą o tym, że jak przyjdą po radę to znaczy, że są słabi - dodaje. - Ja wręcz przeciwnie, wszystkim mówię, że to znaczy, że świadomie wychowują dziecko, chcą coś sprawdzić, skonfrontować, powiedzieć co na głos, może zadać pytanie... Ale wiedzą, że mogą sięgać po pomoc.
Sądzę, że to jest ważne w dzisiejszych czasach. Mieć przyzwolenie: sięgajmy po pomoc, po wsparcie, bo bycie twardym i silnym nie oznacza, że mamy wszystko, co jest nam potrzebne do dobrych rozwiązań. Czasami musimy ich poszukać poza własnym obszarem - podkreśla Magdalena Sękowska.
A ja się pod tym podpisuje.